Jak ja nie cierpię supermarketów!

Dziś niedziela, dzień w którym wiele osób praktykuje „dzień wolny od handlu”.  Z tej okazji jako wyraz solidarności zamieszczam w 100rydzienniku wpis na temat… supermarketów. Choć tak naprawdę jest on o czymś zupełnie innym.

Nie cierpię supermarketów!

Supermarkety nie sprzyjają relacjom. Starym jak świat relacjom klient – sprzedawca. Takim relacjom, które wnoszą wartość do transakcji po obu stronach.

W supermarketach najbardziej nie znoszę kolejek do kas, w których czuję się jak jeden z wielu dokładnie takich samych klientów sklepu (tylko mi numerka brakuje jak w obozie pracy), a kasjer nawet nie zwraca na mnie swojej szanownej uwagi skanując etykiety produktów.

W wielu supermarketach są już zainstalowane samoobsługowe terminale, gdzie można samemu skasować swoje zakupy. Świetne rozwiązanie, bo to w sumie niewielka różnica czy obsłuży cię automat, czy kasjer, który nie nawiązuje z tobą kontaktu. Przy automacie czasem nawet jest lepiej, bo nie czujesz się tak bardzo odhumanizowany. Maszynie łatwiej darować…

Cenię sobie indywidualne, osobiste podejście. Dlatego supermarkety nie darzę sympatią.

Co innego taki sprzedawca ze sklepiku

Co innego taki sprzedawca ze sklepiku spożywczego do którego często zaglądałem mieszkając w jednym z poprzednich moich mieszkań w Nowym Sączu. Bardzo miły i komunikatywny pan w średnim wieku. Każdego kto przychodził do sklepu witał z uśmiechem, tak jak w klasycznym „gość w dom, Bóg w dom”, z tym że w tym przypadku gościem był klient, a domem jego sklep.

Był błyskotliwy i zabawny. Uwielbiałem u niego kupować. Zawsze coś ciekawego, albo śmiesznego powiedział na wejściu, albo na odchodne. Najczęściej, jak przychodziła na zakupy jakaś bardzo ładna dziewczyna zwracał się do niej mniej więcej tak:

– Co by chciało straszydełko?

To miało swój urok. Kogoś mogło to drażnić, ale jednego nie można było temu panu odmówić – zwracał uwagę na KAŻDEGO klienta! Każdego traktował INDYWIDUALNIE, z należytą mu uwagą, starając się go jeszcze przy tym rozbawić.

Przychodziłem do niego jak do człowieka

Przychodziłem do niego jak do człowieka i wychodziłem stamtąd jak człowiek. Z uśmiechem. Miałem satysfakcję z tego, że swoimi zakupami podnoszę jakość życia temu panu. Chciałem, żeby mu się lepiej wiodło, bo widziałem jak się starał i jak było mu trudno.

Choć pod nosem miałem biedronkę robiłem zakupy właśnie w tym jego małym sklepiku.

Wymieniałem tam także inną walutę niż pieniądze. Tworzyła się tam relacja, która podnosiła również jakość mojego życia, bo miałem do kogo chodzić, żeby pożartować. A po wyjściu stamtąd mój dzień był choć odrobinę lepszy.

Gdy przejeżdżałem obok tego sklepu niedawno ze smutkiem w sercu zauważyłem kraty w oknach i zaryglowane drzwi.

I za to właśnie jeszcze bardziej nie cierpię supermarketów!

__

Podoba Ci się mój dziennik, zapisz się na #100ryletter

Wszystkie codzienne wpisy znajdziesz na stronie: #100rydziennik

O Autorze

CEO (Chief Enthusiasm Officer) 100RY. Strateg marketingowy, ekspert storytellingu biznesowego, podcaster, bloger. Pomagam budować marki. Storytelling to moja bajka. Zajmuję się doradztwem marketingowym i projektowaniem strategii komunikacji dla marek osobistych i biznesowych.

Podobne Posty