Gdy byłem małym chłopcem marzyłem o piłce do koszykówki. O pomarańczowej piłce marki Spalding, takiej jaką grali zawodnicy w lidze NBA.

Raz napisałem list do św. Mikołaja z prośbą o taką piłkę. Mikołaj, choć nie od razu, postarał się i sprawił mi taką. Byłem najszczęśliwszym dzieckiem na ziemi. Choć nie był to oryginalny Spalding – piłka z USA to było coś takiego, jakby ściągnąć księżyc z nieba i zatrzymać go pod poduszką tylko dla siebie – to była ona pomarańczowa i grając nią czułem się jak MVP (najlepszy zawodnik ligi NBA).

Przez długi czas byłem dosłownie „najbardziej wartościowym graczem”, bo miałem jako jedyny w okolicy pomarańczową piłkę do gry w kosza. To uczucie pamiętam do dziś. I to spełnione marzenie.

23. Ten numer oznaczał jedno

Miałem jeszcze jedno pragnienie. Marzyłem o stroju do koszykówki, w kolorze białym (lub czerwonym), z wielkim numerem 23. Ten numer oznaczał jedno – że jesteś najlepszy! I że potrafisz latać! Ale niestety nie miałem takiego stroju. Wtedy na początku lat 90-tych nie można było nigdzie kupić powszechnie dziś dostępnych koszulek.

Co więc zrobiłem? Poprosiłem mamę, która pracowała wtedy w zakładzie, gdzie szyli dzianiny o przyniesienie mi koszulki bawełnianej bez ramiączek i bez żadnych wzorów. Dorwałem skądś brązową bejcę do drewna i na czerwonej koszulce namalowałem własnoręcznie z tyłu i z przodu wielgachne 23 i nad nim pięknym łukiem – wielkie i dumne – JORDAN.

Nie musisz mieć wszystkiego

Ten dzień, w którym założyłem po raz pierwszy koszulkę z numerem 23 był legendarnym dniem, w którym zagrałem swój „wielki mecz”.

Ta historia pokazuje, że nie musisz mieć wszystkiego, by być najlepszym. Wystarczy czerwona koszulka z dzianiny pomalowana bejcą. Cała gra o wielką stawkę w tym meczu rozgrywała się wewnątrz, w moim sercu. Tam byłem zwycięzcą. Na miarę moich dziecięcych marzeń.

Jordan też nie miał…

Jordan w szkole średniej był jednym z niższych zawodników. Nie załapał się przez to do szkolnej reprezentacji. Żeby dostać się na obozy koszykarskie musiał kombinować, starając się o przyjęcie do… pomocy kuchennej. W drafcie do Chicago Bulls nikt na niego nie stawiał. Został przyjęty z powodu braku innych lepszych zawodników. Mówiono o nim wtedy „nie odwróci losów naszej drużyny”, „nie jest dominatorem”.

A potem tylko on jako jedyny gracz w historii koszykówki potrafił wzbić się w powietrze i… latać.

Latający Jordan

Jordan wypowiedział słowa, które chyba wszyscy znają:

Spudłowałem ponad 9000 rzutów w mojej karierze. Przegrałem prawie 300 meczy. 26 razy zaufano mi, że oddam zwycięski rzut i spudłowałem. Ponosiłem w swoim życiu porażkę za porażką. I właśnie dlatego odniosłem sukces.

Jego historia jest bardzo inspirująca. To tytan pracy i wielki wojownik, który ma obsesję na punkcie zwycięstwa. Po zakończeniu kariery sportowej nadal wygrywa, tyle że na boisku biznesowym. To nadal ten sam Latający Jordan, zmienił się tylko „sport”.

Latający podcast

Dziś są urodziny Michaela Jordana. Ten wpis w 100rydzienniku dedykuję właśnie jemu. Ale jest też jeszcze jeden powód. Dziś uruchamiam mój podcast. Wybrałem datę 17 lutego na jego premierę, bo chcę powtórzyć swój „wielki mecz”. Chciałabym tak podcastować jak on grał. Mam nadzieję, że przydomek „air” – pasujący do audycji internetowych będzie mi towarzyszył w trakcie nagrywania kolejnych odcinków. To będzie mój Air Podcast.